Błażej OSTOJA LNISKI – „Pismo. Figura. Powtórzenie”
wernisaż: 17 luty 2012
Galeria Kameralna
wystawa będzie czynna od 17 lutego do 17 marca 2012 r.
Galeria Kameralna, Słupsk, ul. Partyzantów 31a
Błażej Ostoja Lniski studiował w warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych. Dyplom z wyróżnieniem uzyskał na Wydziale Malarstwa u prof. Rajmunda Ziemskiego w 1999 roku, aneks z litografii u prof. Władysława Winieckiego. Jest wielokrotnym laureatem warszawskiego konkursu na „Najlepszą grafikę miesiąca”. W 2008 roku laureat Nagrody im. Tadeusza Kulisiewicza. Uprawia malarstwo i grafikę (głównie litografia). Od 1999 roku, czyli od momentu ukończenia studiów na Wydziale Malarstwa warszawskiej ASP, specjalizuje się w malarstwie.
Błażej Ostoja Lniski studiował malarstwo, ale na warszawskiej ASP prowadzi Pracownię Litografii. To ważne, ponieważ wydaje mi się, że artysta przetłumaczył pewne właściwe litografii gesty i cechy na język malarstwa i włączył je do swojej twórczości. (…) Typowe dla litografii podejście do kwestii powtórzenia Błażej Ostoja Lniski przenosi do swojego malarstwa. Widać to przede wszystkim w sposobie, w jaki traktowane jest na jego płótnach pismo. Artysta chętnie prezentuje swoje prace jako dyptyki, w których łączy pismo z motywami figuratywnymi. Przyglądając się tym obrazom możemy zauważyć dwa rodzaje powtórzeń. W figuratywnych częściach swoich dyptyków malarz obsesyjnie maluje liść miłorzębu – na każdym płótnie przedstawiony jest zwykle jeden liść; jednak liście miłorzębu przedstawione na kolejnych obrazach różnią się barwami i kształtem. Mamy tutaj do czynienia z powtórzeniem z wariacjami.
Adam Zdrodowski
CELEM ARTYSTY JEST PARCIE W PRZÓD
Roman Lewandowski w rozmowie z Błażejem Ostoja Lniskim
Studiowałeś na Wydziale Malarstwa w warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych. Jednak poza dyplomem z malarstwa przeprowadziłeś też aneks z litografii. Skąd wzięło się u Ciebie to zainteresowanie grafiką w sytuacji, gdy dzisiaj nie jest to w sztuce medium wiodące?
Ukończyłem z wyróżnieniem Wydział Malarstwa ale nie tylko malarstwo determinuje moje działania artystyczne. Wybierając litografię na drugim roku studiów jako specjalizację dodatkową, wpisałem się w pewien krąg tradycji – nie powiem, że fatalnej, a jednak należę w jakiś sposób do szeregu artystów-malarzy uwiedzionych przez tę technikę. Wybrałem drogę, którą przede mną kroczyli profesorowie Pakulski, Przybylski i Winiecki. Nazwiska tych artystów związanych z warszawską Akademią nie wszystkim kojarzą się z Wydziałem Malarstwa, a przecież to właśnie im litografia warszawska zawdzięcza tak wiele!
Ten ścisły związek litografii i malarstwa jest w pewnym sensie rzeczą tradycji. To dzięki artystom malarzom litografia uzyskała legitymację stawiającą ją w jednym rzędzie z innymi technikami graficznymi. Nadmienić trzeba iż w latach 60., grafika warsztatowa zajęła przodujące miejsce w życiu artystycznym kraju. Litografia jako samodzielna dyscyplina, nie służąca jedynie celom komercyjnym, była uprawiana m. in. przez Wyspiańskiego, Stanisławskiego, Mehoffera, czy Wyczółkowskiego – wybitnego artystę malarza związanego z warszawską Katedrą Grafiki.
W grudniu 2007 roku miałem przyjemność być komisarzem wystawy grafiki ze zbiorów Muzeum Narodowego, która miała miejsce w warszawskiej Królikarni. Była ona swego rodzaju prologiem planowanej na jesień 2008 roku pierwszej edycji Międzynarodowego Triennale Sztuk Graficznych im. Tadeusza Kulisiewicza. Przygotowywanie tej wystawy, uświadomiło mi i jeszcze mocniej przypieczętowało moje zamiłowanie i więź z grafiką. Wystawa ta jest aktem oswajania przeszłości, ukazuje jak twórcy poprzez swoje dzieła odzwierciedlali rzeczy istotne w ich rozumieniu definicji sztuki – to ciągłe udawanie się w stronę natury, nierozerwalnie związanej z nieustannym ponawianiem pytań o istotę człowieczeństwa, ludzkie cierpienie, o grozę ludzkiej egzystencji. Lecz to wszystko działo się w czasie, gdzie jeszcze było miejsce na szum wiatru. I to jest właśnie szansa dla mnie na odnalezienie siebie na dziś i jutro w sztuce przeszłości.
Dlaczego wybrałem właśnie litografię spośród tylu innych technik? Ale być może pytanie jest postawione niewłaściwie – być może to technika wybiera nas a nie my ją. Chłód i statyczność kamienia, jego niewzruszone piękno i skrywane bogactwo poruszają mnie do głębi, skłaniając do próby ożywienia jego martwej bryły. Kamień prowokuje do odkrywania go na nowo na każdym etapie. Gdy wybieram jedną z dróg, mogę powrócić
i zbadać dokąd prowadzi ta druga, której wcześniej nie wybrałem. Stąd w moich pracach powracają pewne motywy i znaki, które kolejno badam poprzez sprawdzanie jak oddziałują na pozostałe, na zasadzie kontrastu, bądź komplementarności.
Czy uważasz, że grafika po okresie wielkiego boomu w latach 60. i 70. może ponownie stać się równie popularna, co w czasach Warhola?
Tak się już dzieje. Wystarczy spojrzeć na ostatnie bardzo ważne wystawy np. Kara’y Walker w Centrum Sztuki Współczesnej, gdzie oprócz znakomitych animacji pokazała świetne grafiki wykonane w tradycyjnych metodach druku wklęsłego. Drugim przykładem może być niedawno otwarta wystawa Goszki Macugi w Zachęcie, gdzie cykl litografii przez Nią pokazywany reprezentował szlachetność tej techniki na najwyższym poziomie.
W Twoim malarstwie pojawiają się cechy i motywy, które – jak mi się wydaje – są inspirowane grafiką. Zwłaszcza znamienny jest fakt, że na obrazie często stosujesz zabieg powielania i powtarzania, który w jakiś sposób kojarzy się z matrycowaniem znaków w grafice. To jest zresztą procedura dość często dziś używana, bo bywa, że na przykład malarstwo naśladuje fotografię, a ta z kolei niekiedy może przypominać grafikę… Czy stosowanie tej strategii wynika u Ciebie z szukania analogii między mediami, czy też kieruje Tobą jeszcze inny powód?
Wielowarstwowość pracy na płótnie w moim przypadku bardzo przypomina pracę nad kamieniem (litografią lub serigrafią). Kolejne warstwy zastrzegają sobie prawo do bycia uprzywilejowanymi i pieczołowicie przemyślanymi ruchami, tak jak u szachisty przy podejmowaniu kroku twórczego. Uprawiając grafikę staram się wykorzystywać jej różnorodne możliwości techniczne. Litografia jak również serigrafia są bowiem technikami, które z jednej strony umożliwiają działanie szybkie i spontaniczne – zdanie się na grę przypadku, a z drugiej strony zezwalają na moment zatrzymania i powolne cyzelowanie formy. Cechuje je niesamowita elastyczność, podatność na szybkie zmiany i możliwość wielokrotnej deformacji matrycy. Niemal nieograniczona możliwość powrotu z pozytywu w negatyw i odwrotnie. Wykorzystując pełnię możliwości litografii jak i serigrafii nie tworzę każdorazowo tylko jednej matrycy dla jednej pracy, ale staram się wyciągnąć z danej matrycy to wszystko, co mi oferuje. Poprzez usuwanie pewnych elementów, bądź ich odwrócenie, wzmacnianie i zmianę akcentów konstruuję nową, dynamiczną i odmienną jakość. W tych poszukiwaniach ważną rolę jako narzędzie pomocnicze odgrywa komputer, który pozwala na wyjmowanie pewnych elementów i przekładanie ich w nowe miejsce, w nowy układ. Początkowo na zasadzie cytatu, który jako materiał wyjściowy jest następnie opracowywany w czasie i staje się samodzielną, odrębną wypowiedzią nawiązującą formalnie i treściowo do poprzedniej. Ponieważ praca nad matrycą jest procesem zawierającym się w pewnym przedziale czasowym nieuchronnie zmienia się również napięcie, które mi towarzyszy w pracy, a tym samym wpływa to na charakter tworzonych prac, zawierających w sobie formy-znaki. Raz są stawiane silnie i pewnie, a za chwilę jest to już zupełnie inne znakowanie w postaci giętkiej i ruchliwej kreski. Momenty zwolnienia kontroli to momenty automatycznego zapisu, bowiem pisanie to powtarzalność znakowania, a więc pewien automatyzm wynikający z charakteru pisma piszącej ręki a nie z powolnego cyzelowania formy. Dynamika i napięcie tych prac rodzi się nie tyle poprzez gest i zamaszystość wynikającą z ruchu ręki, co poprzez gęstość – tj. nawarstwianie kolejnych znaków wchodzących ze sobą w interakcje. Ważna jest też konstrukcja przestrzeni, w której są umieszczane.
Często w Twoich pracach pojawia się motyw pisma. Ma on jednak znaczenie nie tylko dekoratywne i estetyczne, ponieważ przytaczane u Ciebie litery, słowa, zdania odwołują się z reguły do jakichś emocji, a być może także do filozofii i to – bynajmniej – nie samej sztuki. Jaka jest zatem genealogia tej procedury?
Motywem przewodnim dla mnie jest figura, pismo, pejzaż, elementy pejzażu jako formy nie dające się jednoznacznie zdefiniować. Pojęcie przemiany podlega niekończącym się zmianom i przekształceniom. Kształty nigdy nie powtarzają się dosłownie a jedynie zmieniają swoje miejsca odniesienia. Formy nie odzwierciedlają lustrzanie obiektów świata rzeczywistego, nie przedstawiają wyglądu jakiegoś obiektu ale nasuwają skojarzenia, wyrażają jego stan wewnętrzny. Skręcone i skrępowane, organiczne – kształty żyjące własnym życiem, niejednokrotnie nacechowane ukrytą, zamaskowaną zmysłowością. Umiejscowienie tych form w konkretnej rzeczywistości nie jest możliwe, choć możemy je rozpoznać jako „znajome”.
Nie są to stałe kształty w swej formie. Stopień poznawalności wzrasta w miarę głębszego ich poznania. Zarówno forma jak i materia same istnieć nie mogą. Forma musi być ukształtowana przez materię jak i materia przez formę. Gdy to nastąpi możemy odczytać kształt. Na przykład kształt paproci zastygły niczym piękna, statyczna skamielina poprzez szereg relacji określające ją, dalece różni się od idei wyrażonej w naturze. Pojawiają się też inne elementy w postaci liter. Nie chodzi tu jednak o rekonstrukcję farbą przedmiotu, nie odtwarzam, lecz kreuję, tworząc własny system znakowania. Umysł i dłoń napędzają się wzajemnie. Nie jest to jednak swobodnie kreślony znak, każda figura powoli narasta w czasie. Częstokroć tajemnicze przemiany materii wykraczają poza możliwości opisu kształtu. Ślad przedmiotu jest odległy, proweniencja figury pozostaje w sferze naszych domysłów, nie posiadamy namacalnego dowodu jakim jest fakt odciśnięcia. Czas zostaje wchłonięty, efektem czego jest obraz-obiekt, wielowarstwowy, ciężki od narastającej substancji malarskiej, zawieszony w czasie i przestrzeni. W moich pracach unikam bogactwa form i kolorów. Moje prace są niczym wariacje muzyczne na ten sam temat, zmieniam tylko akordy modelując niuanse. Staram się aby kolor budujący formę był jak nuty rzucone na pięciolinię. Lecz nie powinny one tworzyć tylko estetyczno-wizualnego wrażenia, dążę do tego aby aby pod każdą nutą krył się dźwięk, który w konsekwencji tworzyłby jednorodną wypowiedź artystyczną. Kolory są stonowane, rozpiętość skali szarości uderza w poszczególnych tonach i półtonach. Nie boję się niedoskonałości, cechuje mnie ostrożność i dokładność, precyzja w twórczych poszukiwaniach. Ten rodzaj podejścia do malarstwa nie pozwala na szybką pracę, powierzchowną manipulację; niezbędna jest cierpliwość, skupienie, obserwacja procesów zachodzących na powierzchni obrazu i następnie modelowanie kolejnych warstw. Z tej materii tworzę swój świat, który porządkuję od nowa, zachowując czułość dla detalu a jednocześnie odrzucając zbędne elementy, zostawiając esencję, uwydatniając rytm wielokrotnie przekształcanej formy. Malarstwo moje jest jak strumień czasu, z którego wylatują zeschnięte liście a zostaje szkielet. Oswajanie materii…
W ostatnim czasie zacząłeś pracować również w technologii wideo. Jak czujesz i postrzegasz to medium, i czy uważasz, że pozwala Ci ono wyrazić to, czego nie mogłeś artykułować za pośrednictwem litografii albo malarstwa?
„Zanim zacznę bywać na oficjalnych salonach, muszę najpierw zdobyć legitymację u starych mistrzów” – powie Manet. Słowa te są zarazem deklaracją i jednocześnie wyznacznikiem pewnej hierarchii – nie tylko potwierdzają znaczenie czerpania z tradycji ale też wskazują na rodzaj postawy, jaką Manet przyjął wobec „starych mistrzów”. Tradycja tylko z nazwy jest ot tak po prostu „dziedzictwem” przeszłości. Jak zauważył Herbert – „kultury nie dziedziczy się mechanicznie, jak – powiedzmy – domku zapisanego przez rodziców. Trzeba ją natomiast w pocie czoła wypracować, zdobyć dla siebie, potwierdzić sobą. I nic tu nie pomoże usprawiedliwianie i tłumaczenie, że żyjemy w epoce wyjątkowej, każda bowiem epoka ludzkości była wyjątkowa.” (Z. Herbert Rozmowa o pisaniu wierszy w: Węzeł gordyjski oraz inne pisma rozproszone 1948- -1998, Biblioteka Więzi, Warszawa 2001, s. 53.)
Mamy zatem z jednej strony zakorzenienie w tradycji, odnajdywanie własnej tożsamości w konfrontacji z przeszłością, a z drugiej strony ekspansywny pęd na przód.
W ujęciu jedynie „progresywnym” dziedzictwo jawi się niektórym artystom jako pewna nadwyżka, którą usiłują zrzucić – najczęściej pod wpływem poczucia winy wobec arcydzieł, które milcząco ich oceniają. Niekiedy jest w tym pogłos buntu futurystów i dadaistów, chęć odrzucenia schematów myślowych na rzecz powrotu do stanu „dzikości” lub „nowoczesności”, jest bowiem rzeczą niezmiernie trudną znać warsztat a jednocześnie nie być akademickim. Czy jednak programowy prymitywizm ma rację bytu? Czy rzeczywiście całe lata doświadczeń i wieloletniego dziedzictwa można odrzucić niczym zbędny balast, pozostając przy tym autentycznym? Wydaje się, że odpowiedź brzmi przecząco. Człowiek kultury nie może się przeobrazić w człowieka natury – jest to droga tylko w jednym kierunku. Oczywiście trzeba zdać sobie sprawę z tego, iż ta ponadczasowa inspiracja nie oznacza tym samym pełnej zgody i akceptacji, rzecz w istocie powinna sprowadzać się do dialogu – nie do bezwarunkowego uznania autorytetu. Celem artysty jest parcie w przód, odnajdywanie coraz to nowych wartości, które mają szansę zaistnienia, niezatrzymywanie się, tym bardzie nie cofanie się. Stąd moje poszukiwania twórcze w technologii video.
Twoja najnowsza wystawa w Bałtyckiej Galerii Sztuki Współczesnej w Słupsku prezentuje przede wszystkim malarstwo o prace wideo. Czy jesteś zadowolony z tego pokazu?
Bardzo!