Kazimierz Jałowczyk
PORTRET IMAGINACYJNY

Bałtycka Galeria Sztuki w Ustce

Wernisaż: 16.01.2009, godz. 18:00,
Wystawa będzie czynna do 15.02.2009.

img_3949 img_3950 img_3951 img_3952 img_3953 img_3954 img_3955
img_3956 img_3957 img_3958 img_3961 img_3962 img_3964 img_3965

... Przede wszystkim, najpierw instynktownie, a potem racjonalnie, uświadamiałem sobie, że portret imaginacyjny, jako wizerunek osoby ujawnionej poprzez proces malarski jest zobiektywizowany, a więc podległy każdej formalnej analizie. W odróżnieniu od wyżej opisanych przykładów wizerunków imaginowanych postaci, zawsze konkretnych, opatrzonych imieniem - przedstawia figurę o której nic nie wiadomo, ale będącą poprzez akt twórczy malarską realnością.

Zakładając sobie, że malowanie obrazu - takiego, na jaki mnie stać - musi być przygodą odkrywania tego co nie znane, uznałem, że to co się wydarzy na płótnie, dokonane poprzez pędzel moją ręką - ma się stać człowiekiem: brzydkim, ładnym, zgrabnie ukazanym lub nie, niepokojącym, albo groteskowym, wszystko jedno - byle jakim, byle prawdziwym, a raczej jak później dodałem - prawdopodobnym. Ale przede wszystkim należy być ostrożnym i czujnym, aby się nie sprzeniewierzyć "energii", która pozwala mi na takie zuchwałości.

Słowo "energia", jest typowym pojęciem dla ówczesnego rozumowania, bo mój język wyrażał się wówczas jeszcze bardzo ubogo. Świadomość słowa, jest świadomością ontologiczną, język określa granice świata. Konieczność odnowienia języka wynikała z chęci odświeżenia świadomości - dotarcia do rozumienia faktów twórczych, już nie jako wyrazu artystycznej inspiracji, ale jako przejawu uniwersalnej, kreatywnej potrzeby człowieka.

Należałoby wspomnieć o wspaniałej, pozamalarskiej przygodzie, jaką doznać mogłem w przeciągu wielu tygodni w bibliotekach, czytelniach. Zanim tam trafiłem, miałem szczęście uczestniczyć w licznych spotkaniach, brać udział w sporach o idee, dyskusjach o granicach wolności. Czytając "Tractatus logico-philosophicus" Wittgensteina1 czułem podświadomie, że filozofia skupiająca się nad obecnością słowa, rozważa podstawy naszej kultury, bo przecież "in principio erat verbum.." Ale z kolei - to właśnie św. Hieronim użył niesłusznego pojęcia "verbum" (słowo), tłumacząc z języka greckiego prolog Ewangelii św. Jana - gdzie użyte pojęcie "logos", wg. biblijnych egzegetów, należałoby rozumieć jako "twórczą myśl Boga"2.

Niezwykłym doznaniem, było stopniowe uświadamianie wspaniałości sporu o "principium", czyli tego, co jest "na początku", który określił charakter naszej cywilizacji, prowadzonego na terenie filozofii, a także chrześcijańskiej teologii, z próbami współczesnej refleksji poprzez stawianie "nowych" pytań, czyli pytań odwiecznych. Zagadnienia ściśle filozoficzne potwierdzały reguły kreacji artystycznej, poszukującej "idei początku" i dążącej do zmaterializowania tego co ściśle mentalne, czyli ujawnienia faktu wyobrażonego poprzez obiekt sztuki.

Mogłem też skorzystać z rad i inspiracji uczonych przyjaciół, którzy umiejętnie potrafili mi wyjaśnić zawiłe mechanizmy psychologiczne człowieka i socjologii, jako wiedzy o społecznych mechanizmach i determinantach, wśród których jedną z ważniejszych, jest heurystyczna potrzeba twórcza.
*
Siedząc w bibliotece nad rozprawami filozofów, doznawałem - stopniowo poczucia jasności. Rosło ono stopniowo: pierwszą istotną trudnością było przełamanie oporu języka. Potem dokładnie pojmując, podziwiać mogłem pełniej zawiłe słowne konstrukcje, do momentu, kiedy bezradna pojęciowa abstrakcja jest znakiem, że myśl ludzka ściera się z tajemnicą. Mogłem się zatem odważyć na spostrzeżenie, że to co nie wyrażalne pojęciowo - to, co umyka słowu, może być ujawnione inaczej - formą znaku widzialnego, posiadającego szczególnie uniwersalną właściwość przekazu, który przekracza horyzont słowa.
Kilka miesięcy regularnego uczęszczania do bibliotek przyniosło mi wiedzę o której nie myślałem wcześniej: o wyobraźni i o wyobrażeniach, o procesie twórczym, który nie jest tylko formą kreacji artystycznej, ale w każdej dziedzinie życia posiada ten sam charakter, o antropologii, która jest wiedzą o człowieku, który był i jest.
Działo się to jednak dopiero wtedy, gdy pierwszy etap pracy nad obrazami określił pierwszą, wstępną wizję. Początkowe decyzje były spontaniczne i symultaniczne, gdyż dotyczyły całej grupy obrazów: nie dbając o szczegóły, nie próbując unikać możliwych błędów, gmatwałem, piętrzyłem formy, z których stopniowo wyłaniały się jakieś kształty, następnie uszczegółowiane poprzez efekty malarskie. Dopiero w trakcie procesu malarskiego, obserwując zachodzące fazy, dało się zauważyć, że abstrakcyjne początkowo obiekty, stają się coraz bardziej antropomorficzne.

Nie mogąc przewidywać, ani też planować systematycznej pracy w obrębie pojedynczych obiektów, wydało mi się, że można i warto pracować nad kilkoma obrazami naraz, co można byłoby przyrównać do formy kolistego krążenia płótna do płótna, po linii jakieś koncentrycznej spirali, to znaczy: początkowo większy krąg obrazów stopniowo ograniczał się, na końcu w obrębie "zainteresowań" pozostawały trzy, potem dwa, wreszcie ostatni - wyrażał jakoby ostateczną "pointę" i zaznaczał koniec pracy.

Metoda spontanicznego krążenia wynikała z wcześniejszych doświadczeń, że statyczne, bardziej "racjonalne" podejście usztywnia, sprzyja schematom.
Spontaniczność, intuicyjne identyfikacje, uwalniają od zbytecznych oczekiwań, ale dają też możliwość - w momentach instynktownej koncentracji - krótkiego, ale zdecydowanego działania. Opisana forma pracy, nie poddająca się planom, stała się sposobem na ujawnienie się energii, ogniskującej się niespodziewanie, w nieprzewidywalnych miejscach.
Być może to właśnie instynkt twórczy, sterując procesem malarskim, decyduje o kolejności, długotrwałości (częściej krótkotrwałości) działań, o wyborze środka, albo o użyciu tego samego - tej samej linii, tej samej barwy - gdzie indziej, ale w zupełnie innych celu.
Zestaw obrazów objętych działaniem stopniowo wydłużał się i poszerzał, zawsze jednak w centrum uwagi głównej pozostawał jeden - ważny bez względu na okoliczności, i bez względu na nie, przestawał być ważny - zawsze też pozostałe, sąsiednie, otrzymywały należną im porcję uwagi na zasadzie kręgów na wodzie, co też wyraża model koncentryczny.

Zdarzało się też i tak, że nagle uwaga skupiała się na tym, bo było pominięte, peryferyjne, zewnętrzne, czyli "centrum" jest ruchome, dynamiczne. Oznacza to również, że ognisko twórczej energii jest wędrujące, przemieszcza się w wiadomym sobie kierunku, koncentruje się nad wybranym obiektem, aby zatoczyć koło, lub wybrać inną przestrzeń, innego obrazu, lub wygasnąć na krótko, lub na dłużej, do jutra, na kilka dni.

Można byłoby też zauważyć, że w obrębie doświadczanego procesu malarskiego uczestniczą i współzawodniczą dwa czynniki: świadomej uwagi (w obrębie detali, problemów technicznych) i podświadomej intuicji (odnośnie spontanicznych decyzji, zmian, nagłych pomysłów). Ujawnia się tutaj stan swoistej, naturalnej nierównowagi, gdyż to, co można byłoby zaliczyć do sfery świadomości obarczonej rutyną i dążeniem do form przewidywalnych, przeciwstawione jest nieobliczalnej dynamice niewiadomego.
Doświadczenie, które staram się tu opisać, ujawnia stałe napięcie pomiędzy tym co wewnętrzne, intuicyjne - imaginacyjne, nie podlegające kontroli i sferą wolicjonalną decydującą o świadomych wyborach, kreującą oczekiwania, przywiązaną do sprawdzonych metod.

Eksperyment malarski, zakładał odwrócenie relacji świadomie - podświadome, realne - wyobrażone, bo to właśnie podświadomość wyrażająca się przez wyobraźnię stawała się pierwsza, ważniejsza. Do niej - czyli w kierunku niewiadomego - skierowane zostało pytanie: jaka jest, jeśli jest osoba, o której nic nie wiemy, o której świadomość milczy, a nawet powątpiewa? A jeśli zostanie ujawniona, jak ją nazwać, do jakiej rzeczywistości ona przynależy, co zechce nam powiedzieć, co oznacza jej obecność?
Takie różne pytania zadać można poprzez obraz - przestrzeń obrazu staje się miejscem swoistej rozmowy. Z "kim" ta rozmowa jest prowadzona?
Kim jest uosobiony? Czy to człowiek który był, a nie jest - a może nie był i dopiero będzie?
Równolegle pojawia się problem, który odnosiłby się do czegoś, co nazwać można byłoby antropoformizacją obrazu, bo przecież sportretowany istnieje tylko na obrazie i jedynie poprzez obraz. Przestrzeń malarska staje się miejscem szczególnej, bo jedynej, rzeczywistej obecności osoby. Zapytać można, czy obraz jest tylko miejscem tej swoistej egzystencji, czy będąc homogenicznie tożsamy z ujawnioną postacią, staje się częścią zagadki, która jest taka sama dla malującego, jak i dla każdego uważnego świadka? Czy obraz stając się częścią wizualną ujawnionej osoby, przez to staje czymś więcej niż obrazem?

Ale o ile te wszystkie pytania przynależą do porządku świadomego, z całą swoją natrętną konkretnością, to "odpowiedzi" zawsze nas zaskakują swoim "nieprawdopodobieństwiem". Przyzwyczajeni do ustalonych faktów, musimy pozbywać się pewności i kiedy rodzi się zwątpienie, wtedy pojawia się szansa, bo malarstwo jest zajęciem dla wątpiących. Ale dopiero przyjęcie "nieprawdopodobieństwa", staje się ostatecznym doświadczeniem, i przekroczenie jego granic, jest przekroczeniem ram obrazu. ....

Kazimierz Jałowczyk
Toruń, maj 2007