Wojciech Gilewicz
|
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
tekst: Robert Albiński
Na początku anegdota. Szukam galerii WWA na Koźlej 3/5. Chodzę i pytam. Gdzie jest moja kamienica. Dlaczego jest tylko 3, dlaczego nie ma 5? Jest za piętnaście ósma, a chciałbym zdążyć nim zamkną wystawę. "Przepraszam, czy wie Pani, gdzie jest ulica Kożla 3/5" - nim kobieta zdąży odpowiedzieć, podchodzi do niej chłopak i powtarza pytanie: "Przepraszam, czy wie Pani, gdzie jest ulica Koźla 3/5?" - "Panowie, jest Koźla i Kozia. Może to na Koziej?". Tak, to nasza pomyłka, dlatego teraz będziemy już razem, podwójnie na Koźlej pytać o Kozią. W końcu zaczepiamy dziewczynę: "Wiesz jak na Kozią?" - "Wiem. Właśnie stamtąd wracam. Pomyliłam ulice".
"No to może ciebie tam podwieźć?" - pyta mnie chłopak z którym się zgubiłem i odnalazłem. Ok, czemu nie. W samochodzie trochę gadamy, on sprzedaje komputery, dziś sobie przeciął czymś palce, miał wypadek i jest wkurzony; do klienta musi trafić przed ósmą. W końcu trafiamy na Kozią. Ja idę na wystawę, on parkuje - już więcej się nie spotkamy.
I to tyle anegdoty. Ale nie koniec serii niecodziennych wypadków. Okazuje się, że na wystawie pokazywane są podwójne autoportrety Wojtka Gilewicza robione przy użyciu filtra połówkowego - a na każdym ze zdjęć siedzi dwóch Wojtków, tytułowych "Onych". Wojtek rzeczywisty parzy mi miętę, spostrzega, że też mam na imię Wojtek i mówi, że na chwilę będzie musiał mnie opuścić, bo... musi odebrać komputer.
Po chwili oglądania zdjęć słyszę dzwonek do drzwi galerii. "Czy to Pan zamawiał komputer?" - "Tak" - odpowiada Gilewicz. Rozliczają się w kuchni, a ja po cichu sprawdzam czy to chłopak z Koźlej. A jakże! Teraz musi minąć chwilą nim obydwaj się poznamy (w końcu zdjęliśmy czapki) i zaczniemy bawić się zbiegiem okoliczności. Ta dziewczyna i te ulice, zdjęcia i Wojtkowie.
Ale byłoby za prosto tłumaczyć zdjęcia dziwną powtarzalnością. Te podobieństwa jednak się rozwarstwiają. A widać to dopiero po obejrzeniu wystawy. Bo fotografie Wojtka Gilewicza nie mówią o zbiegach okoliczności, o przygodach rzeczywistości, jej meandrach i samouwielbieniu, które się w takich psikusach ujawnia. Zdjęcia Wojtka powtarzalność planują.
Na każdym z nich Wojtek - siedzący, patrzący w obiektyw, tulący psa, siedzący na klopie - ma swojego sobowtóra. Potem, w rozmowie, Wojtek mówi mi trochę jeszcze o samotności, o poznaniu samego siebie przez podwójność, przez obcowanie z samym sobą.
Myślę, czemu nie? - jest to w końcu jakaś metoda. Metoda, która ujawnia się w tych fotografiach. Nie wiem ile czasu nad nimi spędził, ale na pewno się przygotowywał, planował ujęcia, przemyślał ich symbolikę (tu dwóch onych trzyma psa i kota, tu płaczą trzymając w ręku fotografie) i wszystko jest takie, jak chciał Wojtek. Nie widać wężyka, bo "na to są sposoby", nie widać chwili fałszu na twarzy każdego z sobowtórów - są zawsze prawdziwi, doskonale pierwsi i żaden nie podważa autentyzmu drugiego. W tym sensie fotografie Gilewicza faktycznie pokazują sposoby na samotność i poznanie siebie. Można by je streścić w słowach: "weź i zaangażuj się w coś, co pozwoli Ci zająć się samym sobą, a będzie w tym jednocześnie tyle techniki, że praca stanie się dla Ciebie samodzielnym angażem, który zmyje pustkę narcyzmu"
I tę metodę widać w zdjęciach Wojtka, ale poza nią są błahe. W końcu te niuanse, symbolika, duperele w gruncie rzeczy nie mówią nic. Skupiamy się raczej na wyrazie twarzy, budowie ciała i pomieszczeń w których te ciała widać. A podwójność? - to było już w teledyskach, było w Hollywood i będzie jeszcze w reklamie - ale, o ile tam miałkość sytuacji zasłania miałkość kontekstu, to tu widać ją już po pierwszym obejściu galerii. To trochę jak z sytuacją z którejś z nowel iberoamerykańskich - Cortazara czy Borgesa - gdzie narrator, siadłszy na ławce w parku, spotyka swojego sobowtóra - po czym chwilę siedzą, milczą, zastanawiają się wzajem nad swoimi myślami i rozchodzą. Dla świętego spokoju i utrzymania realności świata wokół. A przecież autor takiego dziełka mógł im zgotować los co najmniej metafizyczny, miał przecież dużo większe możliwości manewru niż połówkowe filtry. Jego bohaterowie jednak tego nie chcieli - każdy z nich wybrał w końcu siebie, pojedynczego i osobnego z swoimi tajemnicami i pragnieniami, niż obcowanie z sobowtórem, który zawsze w końcu (przy pełnej wiedzy) stanie się przedmiotem i w końcu nudą. A tą paradoskalną nudę, widać właśnie w zdjęciach Gilewicza.
Ale jest na wystawie jedno zdjęcie, które tej nudnej powtarzalności zadaje kłam, które ją łamie i odkrywa na nowo. Ta inność, to Wojtek ubrany w strój klauna i robiący miny do lustra. Nagle okazuje się, że jeśli chodzi o tożsamość, o samotność i szukanie siebie wygrywają tradycyjne metody - gimnastyka twarzy przed lustrem, przebranie, klaunowska żonglerka rolami i nastrojami. I dotyczy to szerszej sprawy - roli lustra w kulturze, przedmiotu kojarzonego z metafizyką, z zaświatami i tajemnicą jaźni. Stąd stendhalowskie robienie min do lustra, stąd rycina Goi "Do ostatniego tchu", stąd przygody Alicji i mnóstwo znanych tylko Wam sytuacji, gdy gapiliście się w lustro minutami idącymi w wieczność. Zabawne, bo w życiu bym tego nie zauważył, gdyby nie inne zdjęcia na tej wystawie. Były tłem, które pozwala mi teraz przypuszczać, że zabawy ze zwielokrotnianiem siebie rzadko okazują się czymś więcej niż kultem techniki.
A na to zdjęcie z lustrem, można spojrzeć jeszcze inaczej. Skoro okazuje się, że nie możemy znaleźć siebie inaczej jak w odbiciu, to od min przed lustrem, blisko będzie nam już tylko do min robionych przed innymi ludźmi - królestwa tajemnic, samotności, pragnień i braków - zawsze niedopowiedzianych, niewyrażonych, niepewnych. Królestwa w którym okazuje się, że rzeczywistość choć na ogół składna, gości w sobie chochlika, który zamienia Kozią w Koźlą, powoduje, że wszyscy spotkani ludzie mówią o jednym miejscu i odbywają swoje podróże tą samą drogą choć w różnych kierunkach. To dopiero falowanie rzeczywistości i podwójność, co? Dlatego kto wie, czy nie lepiej fotografować na przykład pary?
Fotografie Wojtka Gilewicza
tekst: Aleksandra Grudzińska
Roland Barthes w "Świetle obrazu" pisał, że fotografia - mówiąc "to było", sama z siebie jest "poświadczeniem autentyczności". Tymczasem zdjęcia Wojtka Gilewicza zdają się ukazywać zdarzenia, które nigdy nie mogły mieć miejsca. Przedstawiają bowiem tę samą osobę w jednym momencie podwojoną lub potrojoną (gdy pojawia się lustrzane odbicie). Wygląd obu postaci różni się mniej lub bardziej. Aranżowane sytuacje wpisują się w kontekst miejsca. Są jego "przewidywalnym" uzupełnieniem, spełnieniem wymogów pewnych konwencji. Tu mamy chłopaków pod wieżą Eiffla - a więc pamiątkowa fotka z wakacji - "Tu byłem/-liśmy". Tutaj jakieś zajęcie na działce - przypadkowe ujęcie. Mrok w pokoju i rozświetlony balkon. Portret z kwiatem i lustrem - Vanitas, czy Mallarmé i Redon? A samo zwierciadło? Szukanie prawdy, czy przechodzenie do świata iluzji?
Balansujemy między pytaniem o prawdę, a znaczeniem przedstawień. To napięcie staje się jedną z zasad gry. Pytanie o "prawdę" autor stawiał już w obrazach, w których powtarzał wybrane z rzeczywistości fragmenty i namalowane iluzjonistycznie płótna wstawiał w ów wybrany przez siebie obszar - zakrywając pierwowzór. Było to również pytanie o znaczenie malarstwa i procesu stwarzania, o rolę twórcy i akt patrzenia. Fotografia jest - zdaniem Barthesa "dziwacznym medium" - "nową formą halucynacji: fałszywą na poziomie postrzegania, prawdziwą na poziomie czasu". W cyklu "Oni" Gilewicz stworzył czas, którego nie było. Halucynacja jest podwójna.
Możemy szukać niezamierzonego szczegółu - punctum Barthesa - w gestach, w przedmiotach. Kucyk kelnera, paczka herbaty (czy ziół), którą zaraz włoży do walizki odjeżdżający, wypukłość ramienia tego, który nie odbija się w lustrze (wcale nie wielki różowy kwiat - tylko właśnie to miejsce - szczyt mocno wspierającej się ręki), kula lampy za ścianką prysznicowej kabiny... To one zostają, znacząc wszystko. Chwilę, która jednak musiała się zdarzyć, skoro ją pamiętamy. Dzieje się w tych, którzy patrzą. Lektura punctum jest krótka i aktywna - podobna do haiku - "ani Haiku, ani Zdjęcie nie pozwalają 'marzyć'". Są przebłyskiem. Tylko. Nie każą o nic więcej pytać. Jeżeli bierzemy pod uwagę, że to jedna i ta sama osoba, czy raczej, że to ten sam człowiek podwojony, możemy zapytać: Który z nich był pierwszy lub - który z nich jest prawdziwy?
Cykl "Oni" wkracza w obszar relacji intymnych: "Jestem sam, ale marząc o kimś bliskim, wymyśliłem siebie. Kto może cię poznać lepiej niż ty sam?" - słowa Gilewicza przytacza w tekście katalogu kuratorka wystawy Ewa Witkowska. Idąc długim korytarzem czeka na mężczyznę, który o tym wie, czy nie wie? Oczekujący wytrwa, czy zniknie w ostatniej chwili? W restauracji kelner i zamawiający stwarzają pozór, czy też grają (a więc kreują) role innych postaci? Wchodzą w kontakt ze sobą - nie jest to jednak nigdy kontakt wzajemny. Myślą o sobie? Niewątpliwie. Ich wzrok się nie spotyka. Chętnie patrzą na nas - nieznanych im przechodniów - podglądaczy ukrytych w obiektywie. Pokoje przez nich zamieszkiwane są ciche, są skupieniem codziennych celebracji. Cisza panuje nawet wówczas, gdy jeden zaskakuje drugiego w toalecie i śmieje się ze swojego dziecięcego kawału. Wszystkie gesty zastygłe w napięciu pomiędzy dwojgiem. Dwojgiem? Autor mówi przecież, że wymyślił samego siebie. A więc patrzymy na relację pomiędzy jednym i tym samym człowiekiem. Poznaje on samego siebie.Czy jestem dla siebie najbliższą osobą? Jak pogodzić się z własną osobnością, z całym ciężarem własnych myśli, które dzielę sam ze sobą?
Idzie do siebie korytarzem, stoi ze sobą pod Wieżą Eiffla, pakuje walizkę przed wyjazdem i patrzy na siebie pakującego walizkę przed wyjazdem, patrzy na siebie naciągającego płótno na blejtram i naciąga blejtram. Obie te czynności zawsze rozgrywają się jednocześnie. Idzie, żeby siebie nigdy nie spotkać… Zastosowany tu filtr połówkowy nie pozwala na zetknięcie się obu postaci. Zawsze będą one obok siebie. Dystans może ułatwić poznanie... Ale jeśli pozwoli na syntezę, to tylko w umyśle, w świadomości. Nigdy nie nastąpi fizyczne scalenie. A Spełnienie? Rozpaczliwa niemożność? Bezpieczna odległość? Możliwość odejścia w każdej chwili (to i groźba, i poczucie wolności - uczucia rozdzielone pomiędzy dwoje związanych ze sobą ludzi). Czy można odejść od samego siebie? Czy stwierdzenie: "Kocham samego siebie", jest aktem odwagi, szczerości czy pychy? A słowa: "Nienawidzę samego siebie", czy są wyrazem rozdarcia, rozpaczy, kokieterii? Rozszczepienie, rozdwojenie, podwojenie - jakkolwiek byśmy nazwali dokonany przez autora proces, jednym z efektów będzie nieprzekraczalność granicy, której również nie da się ostatecznie określić. Twarz - naga i bezbronna pojawia się w filozofii Emmanuela Levinasa i Józefa Tischnera. I choć w chwili spotkania dokonuje się epifania twarzy, obnażenie "wewnętrzności" człowieka, inność nigdy nie zostanie jednak przełamana. Nawet poprzez miłość.
"W gruncie rzeczy Fotografia jest czynnikiem wywrotowym, ale nie wtedy, gdy przeraża, porusza czy nawet piętnuje, ale gdy daje zbyt dużo do myślenia" - pisze Barthes. Fotografie Wojtka Gilewicza to zdarzenia rozpięte między dwoma światami. Na tyle dotykalne, by je poczuć i na tyle złudne, by to poczucie utracić. I by zostawić ślad w pamięci. Punctum.
Początkowo odnalezienie klucza do twórczości Wojtka Gilewicza nie wydawało się trudne. Jednak młody artysta pokazując wystawę swoich fotografii, wsadził kij w mrowisko łatwych interpretacji.
tekst: Agnieszka Rayzacher
Punktem wyjścia dla twórczości Gilewicza był zawsze problem tożsamości obrazu. Praca dyplomowa Wojtka stanowiła podsumowanie wcześniejszych poszukiwań punktów stycznych malarstwa i fotografii. Styczność stawała się dosłowna kiedy fragment trawnika został sfotografowany, a jego dalszy ciąg namalowany. U Gilewicza żadna z tych technik nie jest służebna wobec drugiej. Uzupełniają się wzajemnie, bo jak mówi autor: - Interesuje mnie to wszystko, co dotyczy procesu powstawania obrazu - kroki i ruchy przy pracy, paleta, farba rozchlapana poza płótno. Najlepszym świadkiem tego procesu okazała się być klisza fotograficzna. Artysta podjął grę z rzeczywistością, w którą wpisuje swoje prace. Nawiązując do impresjonistów, Gilewicz zajął się naturą. Poszedł jednak tam gdzie Monet nie mógł zajść. Do zwykłego pejzażu dodał szczyptę postkonceptualnej ironii. W sposób malarski uzupełniał obraz natury. Na zielonej łące lub w miejskim parku stawiał białe płótno. Robił zdjęcie - widok z białą dziurą. Następnie malował zasłonięty fragment krajobrazu. W międzyczasie zmieniała się pogoda oraz oświetlenie. Nie było łatwo, ale udało się. Znowu zdjęcie. Dziura uzupełniona. Rzeczywistość poskładana.
Kontynuacją tej zabawy z otoczeniem była praca "Miasto-osiedle-pracownia-mieszkanie" - dwie malarsko-fotograficzne panoramy warszawskiego blokowiska. Punktem obserwacyjnym stało się mieszkanie artysty. Powstała malarska perspektywa uzupełniona aż 500 zdjęciami. Ta praca była próbą ułożenia puzzli z różnych momentów, z wielu spojrzeń i nastrojów, stanowiła jednocześnie rodzaj antraktu przed cyklem tworzonych w USA obrazów całkowicie wtapiających się w tzw. tkankę miejską. Gilewicz okazał się być niezwykle sprawnym iluzjonistą. Kontynuując zmagania z rzeczywistością zaczął malować obdrapane drzwi, pomazane sprayem ściany, dawno nie otwierane bramy - miejskich odrzutków, zapomnianych świadków codzienności. Świadkowie ci zostali wyróżnieni, ale i tak nikt tego nie zauważył - i oto chodziło. Swoje prace Gilewicz montował w miejscu ich pierwowzorów. Malarskie podróbki miejskiej mizerii wtapiały się w nią idealnie. Gilewicz za pośrednictwem obrazów, tak jak Althamer poprzez akcje, pragnie współtworzyć rzeczywistość.
Jednak linia interpretacji twórczości "artysty-malarza" załamała się - Wojtek wystawił swoje fotografie. Podwójne portrety wykonane przy pomocy filtra połówkowego autor tworzył od 2002 roku. Powstało ich 50. Stanowią spójną całość - przedstawiają autora j jego "brata bliźniaka", postać wypełniającą pustkę, drugie ja i wiecznego świadka. Gilewicz realizuje marzenie o obserwacji samego siebie. Tak jak narcyz zapatrzony w swe źródlane odbicie, artysta tęskni za tym, którego odbicie widzi jakby w tafli wody. I podobnie jak Narcyz nigdy nie zbliży się do obiektu swego pragnienia - napisała w katalogu wystawy "Oni" jej kuratorka, Ewa Witkowska.
Zdjęcia Gilewicza są z pozoru banalne. Opisują codzienność, w którą wkradł się jednak element nierzeczywisty, dzięki sprawności artysty, pozbawiony surrealistycznego posmaku. Możliwe, że niewtajemniczony widz uznałby nawet prace Wojtka za fotograficzny dziennik braci bliźniaków. Panuje tu wręcz atmosfera codziennej monotonii, co w pewien sposób wpływa na odbiór. Być może jedna lub dwie fotografie powiększone do bardzo dużego formatu, w zestawieniu z mniejszymi, nawet niedbale przyczepionymi "pocztówkami" mogłyby wprowadzić w pokaz Gilewicza więcej dramaturgii. Możliwe, że ten zabieg wydobyłby mocniej dwojaki charakter tych prac.
Sam autor mówi: Za pomocą bardzo prostych środków kreuję sytuację niemożliwą a jednak prawdziwą. Nawiązuje przy tym również do swoich prac z ostatnich dwóch lat, m.in. do cyklu stworzonego na wystawę odbywającą terenie Fondation Deutsch de la Meurthe w Paryżu, gdzie jego obiekty malarskie miały pełnić funkcję fragmentów architektury nie będąc nimi. Teraz Gilewicz znów tworzy iluzję, gra z rzeczywistością, pragnąc osiągnąć ten cel w odmienny sposób. Jak zwykle wpisuje się w przestrzeń "pomiędzy" - nierealną i konkretną zarazem.
1999 Dyplom z malarstwa, aneks z fotografii
1996 - 1999 Akademia Sztuk Pięknych w Warszawie Pracownia Malarstwa prof. Leona Tarasewicza
1994 - 1996 Akademia Sztuk Pięknych w Poznaniu Wydział Malarstwa, Grafiki i Rzeźby
2007 Baszta Czarownic Słupsk
2007 Galeria Biała Lublin
2007 Muzeum Sztuk Pięknych Iwano-Frankiwsk Ukraina
2007 BWA Sanok
2007 Galeria Ego Poznań
2006 / 2007 Galeria Entropia Wrocław
2005 TR Warszawa Warszawa
2005 Galeria Foksal Warszawa
2005 Warszawski Aktyw Artystów Warszawa
2004 Fondation Deutsch de la Meurthe Paryż Francja
2002 Galeria Arsenał Białystok
2001 CSW Zamek Ujazdowski / Galeria Laboratorium Warszawa
2000 Galeria Biała Lublin
1999 ASP Warszawa
2008 BWA Wrocław
2007 Muzeum Sztuki Łódź
2007 Paul Robeson Gallery Newark USA
2007 Zachęta Narodowa Galeria Sztuki / Galeria Kordegarda Warszawa
2006 Real Art Ways Hartford USA
2006 CSW Łaźnia Gdańsk
2006 LiveBox at Ravenswood Chicago USA
2006 Zachęta Narodowa Galeria Sztuki Warszawa
2003 Muzeum Narodowe / Królikarnia Warszawa
2002 Novart.pl Kraków
2001 Fort Legionów Warszawa
2001 BWA Zielona Góra
1999 GCK Katowice
1997 BWA Krosno
2008 Rezydencja International Studio and Curatorial Program (ISCP) Nowy Jork USA
2007 Stypendium "Młoda Polska"
2006 Stypendium Ministerstwa Kultury
2005 Rezydencja Galichnik Macedonia
2004 Rezydencja Fondation Deutsch de la Meurthe Paryż Francja
2004 Stypendium Ministerstwa Kultury
2004 Grant Fundacji Kultury
2001 Stypendium Ministerstwa Kultury
1999 Dyplom z wyróżnieniem
Wojciech Gilewicz Aporia malarstwa (DVD) Galeria Entropia Wrocław 2007*
Imago: The Drama of Self-Portraiture In Recent Photography Paul Robeson Gallery Newark, NJ 2007
Miłość i demokracja Centrum Sztuki Współczesnej Łaźnia Gdańsk 2006
Na włąsną rękę Zachęta Narodowa Galeria Sztuki Warszawa 2006
V/1 Supermarket Sztuki Toleruj mnie! Warszawa 2005
Wojciech Gilewicz Galeria Foksal Warszawa 2005 *
Oni (CD) Warszawski Aktyw Artystów Warszawa 2005 *
Wojciech Gilewicz Galeria Arsenał Białystok 2002 *
Cyklop Nr. 8 Galeria i Muzeum Fotografii Cyklop Gdańsk 2001
Biała 1985 - 2000 Galeria Biała Lublin 2001
Pozawydziałwe przeginanie w kierunku możliwości otwarcia oczu na otoczenie światło naturę i medytację sztuki Galeria Biała Lublin 2000
Śląsk kopalnią tematów Górnośląskie Centrum Kultury Katowice 1999
(* katalogi indywidualne)