Paulina Poczęta

PATRZĄ NA CIEBIE OCZY ŚWIĘTEJ

wernisaż: 14.01.2011, godz. 17:00
Baszta Czarownic, Al.F.Nullo 8, Słupsk
wystawa czynna do 06.02.2011

mebloscianka nie_chce_nie_dbam_zalujesz przed_zasnieciem_liczyc_rany przygladam_sie wyszlam_za_maz _mg_0706 _mg_0708 _mg_0710 _mg_0718
_mg_0724 _mg_0726 _mg_0731 _mg_0733 _mg_0736 _mg_0738 _mg_0740 img_2384

"Ja jak to" jest zbiorem obiektów na które składają się znalezione stare lustra i fotografie, dzięki którym staram się nie tylko patrzeć na siebie ale zobaczyć się. Korzystam z konkretnego materiału budulca - z siebie i tego, co udaje mi się znaleźć w pobliżu, a co jest już porzucone przez innych.

Sprawdzam, co istnieje w świecie. Co zostało. Co odrzucono. Co już nie jest w cenie. Co trzeba było poświęcić. Co, czyimś zdaniem może kogoś zainteresować. Ale to rupiecie. To tutaj, już zostało przebrane. Chociaż tam może być też coś wartościowego. Właściwie nie wartościowego. Ale coś, co ja chciałabym mieć. Co chciałabym ocalić. Coś, co do mnie przemawia. Do moich tęsknot. (...) Susan Sontag, "Miłośnik wulkanów"

Nasza tożsamość jest zmienna, płynna, w nieustannym procesie konstruowania się.
Judith Butler nazwała to negocjowaniem tożsamości, co oznacza, że prawie niemożliwe jest byśmy mogli do końca się określić, proces definiowania naszej tożsamości jest ciągły. Myślę, że praca związana z portretowaniem czy autoportretowaniem się artysty jest poniekąd wyrazem uświadamiania sobie faktu owego ciągłego konstytuowania się naszego "ja". Cykl obiektów " Ja jak to" staje się dla mnie odpowiedzią, która jest wciąż znakiem zapytania.

Paulina Poczęta

Urodziła się w 1980 r. w Zawierciu. W latach 1995-2000 uczyła się w Państwowym Liceum Sztuk Plastycznych im. T. Kantora w Dąbrowie Górniczej. W latach 2000-2005 studiowała w Instytucie Sztuki w Cieszynie, Filii Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach na kierunku Edukacja Artystyczna w Zakresie Sztuk Plastycznych; dyplom z wyróżnieniem z grafiki warsztatowej uzyskała w 2005 r.
Zajmuje się tworzeniem obiektów, malarstwem, fotografią, grafiką i rysunkiem .
Obok pracy twórczej prowadzi od 2007 roku działalność pedagogiczną. W roku akademickim 2007/2008 była asystentem prof. UŚ Krzysztofa Kuli. Obecnie prowadzi zajęcia z rysunku i intermediów w Katedrze Interdyscyplinarnej Kreacji Artystycznej w Instytucie Sztuki na Wydziale Artystycznym Uniwersytetu Śląskiego w Cieszynie.

Ostatnie ważniejsze wystawy:

PRAWDA JEST PO STRONIE ŚMIERCI

Roman Lewandowski w rozmowie z Pauliną Poczętą

Twoja prezentowana w Baszcie Czarownic wystawa nosi tytuł "Patrzą na Ciebie oczy świętej". Co zainspirowało Cię do tego projektu? Czy dramatyczna przeszłość tego miejsca stanowiła dla Ciebie ważny punkt odniesienia?

Tytuł wystawy: "Patrzą na Ciebie oczy świętej" miał stać się wedle mojego zamierzenia magiczną formułą, dzięki której patrzące na swoje odbicia w moich lustrach kobiety, zobaczą w sobie pierwiastek boski, nie zniekształcony, jak za dnia: negatywnymi myślami, krzywdzącą samooceną, czy bezpretensjonalną krytyką otoczenia. Z lustrem bywa tak, że patrzymy na swoje odbicie i za każdym razem widzimy kogoś innego, w zależności od dnia, nastroju, teraźniejszych wydarzeń. Najrzadziej jednak widzimy kogoś dobrego, ładnego, po prostu człowieka. Tytuł ten pochodzi od jednej z lustrzanych prac, de facto nie pokazanej na wystawie w Baszcie. Lustro to miało maleńkie delikatne zarysowania srebra, spod którego spoglądają na nas oczy świętych, z różnych wizerunków świętych obrazków. W zależności od stopnia skupienia ogniskowej wzroku widzimy w lustrze siebie, albo święte kobiety na wizerunkach. Baszta Czarownic na pewno nie pozostawia obojętnym, dlatego pojawił się ten tytuł i ten zestaw starych luster, w których przeglądało się już sporo osób. Ja także jestem inna, niż moje własne wyobrażenie o sobie. Ta wiedza, która czasem jest niestety tylko chwilowym objawieniem, pozwala patrzeć w lustro i przebaczać, patrzeć i widzieć. Stąd lustro, stąd tytuł.

Czy można pokusić się o feministyczną interpretację Twoich prac? I czy taki sposób ich postrzegania nie jest dla Ciebie zbyt ograniczający?

"Los bywa bierny i głupi, a taki wszystko może" jak napisał Miron Białoszewski. Podobnie chyba bywa z interpretacją i krytyką. Feministyczna interpretacja moich prac nie jest dla mnie żadnym ograniczeniem, bo nie jest to moja interpretacja. Owszem czasem uważam, że kobiety mają z gruntu gorzej na świecie i lubię także o tym mówić, ale nie jest to jedyny temat, jakże szeroki, o którym chcę mówić poprzez język sztuki. Język mojej sztuki jest kobiecy, pojawiają się materiały, szycie, skrawki, hafty, szpilki, patchworki, dewocjonalia, ale to pierwszy język, którym zaczęłam się posługiwać dzięki babci Helenie i w nim najlepiej jest mi mówić. Nie wybrałam go, bo kojarzy się ze sztuką kobiecą czy feminizmem. To znów jak z "baumanowskimi" rzeczami, które wyrzucamy - nie do końca wiedząc czy dlatego, że są brzydkie, czy może dopiero stają się brzydkie, bo przeznaczyliśmy je do śmieci.

Większość pokazanych na wystawie prac to lustra, w które wpisane są fotograficzne autoportrety. Czy wynika to z faktu, że dla artysty najbliższa jest jego "koszula"?

Pojawiające się prawie we wszystkich lustrach autoportrety mają z jednej strony przypominać, że jest to historia prywatna, dotycząca konkretnego człowieka - mnie i mojego miejsca odniesienia. To być może najbliższa ciału koszula, ja - plastelina, z której najszczerzej mogę modelować własne historie, bez wykorzystywania modela, którego musiałabym ustawiać, instruować, korygować. W swojej twórczości często wykorzystuję własny wizerunek, bo jest on pod ręką i może nie jest do końca brzydki. Poza tym człowiek nie ma potrzeby oszukiwać samego siebie, dlatego w samotności najlepiej dąży mi się do lepszej mnie. Druga strona medalu to postrzeganie przeze mnie autoportretu jako mikrokosmosu, uzupełniającego w swoisty sposób istnienie uniwersalne. Taka inna, osobista historia świata.

Co inspiruje Cię w Twojej twórczości? Czy mogłabyś spróbować określić jakąś główną ideę czy myśl, która Cię prowadzi w Twoich poszukiwaniach?

Najkrócej jak się da - użyteczność nieużyteczności, jakby to mógł powiedzieć Warpechowski. Myślę, że taką myślą wiodącą w moich poszukiwaniach twórczych jest pojmowanie tworzenia, jako badania rzeczywistości, naprowadzania na właściwy sens, rozumienia siebie samej. Taka uważność na rzeczy małe, na szczegół, na coś zapomnianego czasem, na słowne lapsusy językowe, przeinaczenia i - na pozór - koślawizny. Jeśli chodzi o pracę nad obiektem, to czasem wydaje mi się, że w niej jest mnie mało, że jestem tylko opiekunem obiektu, który jest sam w sobie i sam do mnie przychodzi objawić swoją naturę w odpowiednim czasie. "Kim jestem, dowiaduję się żyjąc". Wyjątkowe jest dla mnie nie samo jednostkowe tu i teraz, ale sam proces odzyskiwania pewnych danych. Czerpię z wyobraźni rzeczywistości, a może raczej staram się ujrzeć w zjawiskach rzeczywistość i donieść o tym swoim językiem sztuki. Przy czym zgadzam się ze słowami Susan Sontag, z jej pośmiertnie wydanej książki "Widok cudzego cierpienia": (...) pamięć wojny, jak wszelka pamięć, najczęściej bywa lokalna. Istnienie wymaga zaangażowania, a sztuka może po prostu czasem się wydarza.

Nad czym aktualnie pracujesz?

Możliwe, że Proust miał rację, gdy pisał, że twórca pracuje ciągle nad jednym i tym samym tematem, pisze zawsze tę samą książkę. No cóż, aktualnie zabieram się do pracy nad cyklem najprawdopodobniej grafik obrazujących japońskie haiku o śmierci, tyle że w formie zapożyczonej ze znanych mi kuchennych, ręcznie wyszywanych makatek. Śmierć nie przybywa z zewnątrz, nie dzwoni, nie zapowiada się listem, nie telefonuje: śmierć jest w nas, całkowicie w nas. Któregoś dnia znajdujemy ją, jak coś, co się znajduje w kieszeni zimowego płaszcza. (Sandor Marai, "Dziennik"). Wielu artystów zaświadczało o tym, że prawda jest po stronie śmierci. W jej obliczu dojrzewamy, na co dzień jednak myślimy o niej w dalekiej perspektywie. Przez mój nowy projekt chcę zbliżyć tę odseparowaną sferę, bez której nasze człowieczeństwo jest tylko drobną groteską. Korzystając z udomowionej formy prostego przekazu i swoistego memento mori ludowych makatek, wprowadzam coś, co odpychamy na co dzień, a do czego prędzej czy później będziemy musieli powrócić, oswoić. Ma kata, kil(im) - same nazwy dla mnie układają się w haiku o śmierci, brakuje tylko kolejnych do siedemnastu sylab. Chciałabym, jeśli ten projekt będzie moją pracą składająca się na przewód doktorancki, rozbudować go o kontakty z paniami ze wsi, z której pochodzę, i które dawno temu poznałam prowadząc cotygodniowe zajęcia artystyczne z dziećmi i dorosłymi. Dowiedziałam się wtedy o istnieniu co najmniej dziesięciu kobiet, które haftują, wyszywają, tworzą swoją domową sztukę. Przychodziły na moje cotygodniowe zajęcia, by czasem porozmawiać, zapytać o dobór kolorów, o to czy nie można gdzieś tej ich twórczości pokazać, co się zresztą udało, gdyż zorganizowaliśmy wspólnie co najmniej dwie prezentacje. Teraz ja chcę wrócić do nich, odwrócić role trenera i kursanta, nauczyć się tego co one umieją, porozmawiać o śmieci, poszukać starych wyszytych mądrościami makatek, odświeżyć je. Na koniec jedno z moich ulubionych haiku autorstwa Moritake:

Opadły kwiat.
Powraca na gałąź?
To był motyl