Maria Zborowska (Słupsk)

O WIEŻY CZAROWNIC NAD RZEKĄ SŁUPIĄ I SĄDZIE ODBYTYM PRZED 257 LATY NAD TZW. CZAROWNICĄ

Jest lipiec 1956 roku. Zbliża się wieczór. Stoję na prawym brzegu rzeki Słupi, naprzeciw tzw. Wieży Czarownic. Powoli zapada zmrok. W pobliżu głucho dudni stary młyn zamkowy. U stóp wieży płynie bystro, lecz cicho, rzeka Słupia. Okrągła baszta przedstawia ponury widok. Milczący to świadek świadek dawno dokonanych tu zbrodni na żywych, niewinnych kobietach, ofiarach cemnoty i głęboko zakorzenionych przesądów.

Jakichże to okropności świadkiem była milcząca baszta?

Sięgnijmy do kart histroii jednego z wielu procesów, jakie się w Słupsku odbywały nad czarownicami. Cofnijmy się wstecz o lat 257.

Był to rok 1701. W Słupsku na rynku przy studni kilka kobiet czerpało wodę. Po napełnieniu wiader zaczęły się codzienne pogwarki. Z ust do ust krążyła wieść, że na ulicy Piekiełko pozdychały wszystkie prosiaki, z wyjątkiem prosiaków Triny Papisten, a u szewca Szpiela zdycha od wczoraj krowa.

Jedna z kobiet mówi do drugiej:

- W tym musi maczać palce diabeł! Czy nie dziwi was, że u Triny Papisten bydło jest zdrowe, a zdycha u jej sąsiadów? Tylko cicho sza, bo właśnie nadchodzi.

Trina Papisten, rodem z Westfalii, była wysoką, silnie zbudowaną kobietą, o rudoblond włosach i piegach na twarzy. Powiedziawszy kobietom dzień dobry, zaczerpnęła wodę i nie odezwawszy się więcej - powróciła do domu.

Oczy wszystkich skierowały się za nią.

Nie znoszono jej dlatego, że żyła w odosobnieniu i nie zajmowała się plotkami jak inne mieszczki.

W kilka dni później - a był to już miesiąc maj - nad miastem przeciągnęła burza gradowa. Ludnośc nie pamiętała, aby kiedykolwiek spadł grad takiej wielkości.

W jakiś czas potem przyszła nowa klęska. Oto drzewa i krzewy zostały zżarte przez liszki. I znów przypisano to diabłu i czarownicy.

Niektóry kobiety orzekły, że Trina potrafi czarować. Przestano jej się więc kłaniać. Plotki szerzyły się coraz bardziej. Aż wreszcie pewnego dnia przybył po nią sługa miejski i zabrał do Wieży Czarownic.

Została oskarżona przez miejscowego aptekarza o czary. Po trzech tygodniach doprowadzono ją przed sąd do ratusza (na Starym Rynku). Przed drzwiami musiała zdjąć obuwie. Potem pochwycono ją za włosy i wyciągnięto na salę. Odbyto długie modły, a kiedy Trona zmówiła "Ojcze nasz", burmistrz rozpoczął przesłuchanie.

Pierwszym pytaniem było:

- Czy umiesz czarować?

- Nie, nie wiem nic o czarach.

- Czy byłaś kiedyś na Górze Czarownic?

- Nie znam żadnej Góry Czarownic. Jedynie na okolicznych wzgórzach zbierałam niekiedy chrust...

- Czy zjawił się tam przed tobą diabeł?

- Nie! Niech mnie Bóg uchowa.

- Więc nie masz z diabłem nic wspólnego i nie potrafisz czarować?

- Nie!

- Jak to się więc stało, że w ubiegłym miesiącu wyzdychały od razu na ulicy Piekiełko wszystkie świnie?

- Tego nie wiem. Zdarzało się przecież już dawniej, że padła zaraza na świnie.

- To może też i nie wiesz, skąd ta burza gradowa i liszki na drzewach?

- Nie. Oczywiście, że nie wiem.

- Utrzymujesz więc, że nie jesteś czarownicą?

- Nie. Niech mnie Bóg uchowa!

Wówczas przed śędziego wystąpił mężczyzna i zaczął opowiadać:

- Pewnego dnia przyszła do mnie Trina Papisten i chciała pożyczyć płótna. Nie dałem jej. Więc poszła. W godzinę później wraca mój parobek z końmi od bronowania. Konie, znajdujące się przed stajnią nagle stanęły dęba i uciekły z zagrody. Przewróciły przy tym parobka i niemiłosiernie go stratowały. Jestem przekonany, że Trina rzuciła na konie swój urok dlatego, iż nie pożyczyłem jej płótna. Innym zaś razem przyszła do mej żony i chciała rozmienić polskiego srebrnego talara. Oczywiście żona nie rozmieniła jej. Po chwili żona udała się na strych, aby dopatrzeć warzącego się piwa, i wtedy stało się coś dziwnego - nagle zesztywniała i nie mogła się poruszyć. To jest również sprawa Triny.

Jedna z kobiet opowiadała znów następujące zdarzenie:

- Pewnego zimowego wieczora widziałam wydobywające się z komina domu, w którym mieszka Trina, ogromne kłęby ognistego dymu. Z pewnością diabeł w tym momencie kominem do niej wleciał.

Po wysłuchaniu wszystkich, sędzia zapytał:

- Czy przyznajesz się teraz, że jesteś czarownicą?

- Nie! Jak Bóg miły, jestem niewinna!

Sędziowie porozumieli się między sobą i orzekli, że wobec niezłożenia zeznań dobrowolnych - trzeba ją poddać torturom.

Biedną kobietę odprowadzono do Wieży Czarownic.

Przyszedł do niej w odwiedziny mąż z dziećmi.

- Powiedz kochana, czy to rzeczywiście jest prawdą, co źli ludzie o tobie mówią - pyta mąż.

- Nie, kochany mężu, jestem niewinna jak małe dziecko. Nie lękam się też niczego, bo dobry Bóg przecież nie dopuści, aby mnie dłużej jeszcze męczono. Przecież nie uczyniłam nic złego.

Trinę jednak męczono nadal. Pewnego popołudnia do więzienia przyszedł wraz z pachołkami kat w swym czerwonym płaszczu. Trinę ubrano w czarną koszulę tortur. Gdy zobaczyła na niej zakrzepłe ślady krwi - zrobiło jej się słabo.

Sprowadzono ją do ciemnego lochu w Wieży Czarownic, gdzie znajdowała się komora tortur. Sędziowie już czekali.

Tam, na dole, działy się rzeczy straszne. Gdy wśród tortur zadawano jej pytania, czy przyznaje się do winy - Trina odpowiadała, że nie ma się do czego przyznawać. Gdy jednak ból stał się nie do zniesienia - z ust jej wydarł się okrony krzyk:

- Diabły! Uwolnijcie mnie! Przyznam się do wszystkiego, czego tylko chcecie!

Postawiono ją więc znowu przed obliczem sądu. Sędzia zadawał pytania, a jej odpowiedzi skrzętnie zapisywano.

- Tak! Jestem czarownicą. Diabłą znam bardzo dobrze. W strumyku w Kublicach zostałam przechrzoczona. Tam też przysięgłąm, że o Bogu nie chcę nic więcej wiedzieć i będę słuchać tylko diabła. Czarować też potrafię. Nauczyłam się tego od starej Lulewicz w Postominie. Ona już nie żyje. Krowy też zaczarowałam, aby nie dawały mleka.

- A czy byłaś na Górze Czarownic?

Trina namyślała się przez chwilę, co powiedzieć, i wreszcie rzekła:

- Tak, przed dwoma miesiącami mieliśmy tam wielki festyn. Posmarowałam widły gęsim smalcem, przywiązałam do nich pół bochenka chleba i mięsa baraniego i poleciałam na nich na Górę Czarownic. Było tam dużo czarownic, a przybyli również i diabli. Wyglądali dosyć przyzwoicie. Główny diabeł był podobny do was, panie sędzio. Powiedziałam już wszystko, co wiem, a teraz proszę, skróćcie mnie jak najprędzej o głowę, abym już wreszcie została uwolniona od tych męczarni!

Sędziowie - przesądni jak i pospólstwo - wierzyli w te bajki. Po odbyciu długiej narady wydali wyrok: Trina Papisten będzie spalona żywcem na stosie, jest bowiem bezbożną czarownicą.

W dwa dni później gromada ciekawskich zebrała się przed Wieżą Czarownic. Pozdrawiano się wesoło. Jeden z gapiów mówi do sąsiada:

- Chcecie też widzieć, jaka płonąć będzie ta czarownica?

- Oczywiście. Chciałbym chociażby troszeczkę popiołu z niej dostać. To jest dobre na reumatyzm.

W kilka chwil później Trinę wywożono na plac straceń.

- Patrzcie! Czarownica! - krzyczały dzieci.

Na drabiniastym wozie siedziała na pęku słomy Trina, a przy niej kat. Ręce miała związane na plecach.

Wóz otaczała uzbrojona w widły straż, aby ludzie nie zbliżyli się zbytnio do wozu. W pewnej odległości za wozem - na innym, piękniejszym wozie - jechali sędziowie. Większość gapiów nie miała współczucia dla biednej Triny, przeciwnie - naśmiewano się z niej jeszcze.

Pochód zbliżył się do miejsca straceń. Obok szubienicy ułożono stos z drzewa. Pośrodku stał pal, do którego przywiązano Trinę.

Po krótkiej ceremoni kat podpalił stos. Powoli ogień obejmował jedną kłodę po drugiej. Drzewo było wilgotne i dymiło. Od silnego dymu Trina w krótkim czasie udusiła się i kiedy języki płomieni zaczęły lizać ubranie i ciało - nic już nie czuła...


Program Spotkań Ezoterycznych
O Spotkaniach Ezoterycznych
Galeria
Średniowieczne narzędzia tortur kobiet
Historia Triny: